lut 08 2020

Oprzytomnienie


Komentarze: 0

Oprzytomnienie smile 

      Złapałam się ostatnio na tym, że zatraciłam radość chwili. Przestałam myśleć w kategoriach przyszłych na zasadach kiedyś, niedługo, w najbliższym czasie. Zagalopowałam się i wpadłam w trybiki życia codziennego, które miało mnie przecież nie dotyczyć tak mocno. Coraz częściej stąpam twardo po ziemi, żyję moim „ja obecnym”, chyba nawet przestałam marzyć. Zawsze powtarzałam sobie, że po pierwsze żyję na wsi, więc wielkomiejski pęd mnie nie dotyczy, po drugie, że mam świadomość szybkiego zatracenia się ludzi w pracy i że ja nigdy taka nie będę, że nie poddam się tym trendom, temu pędowi, który wymusza na nas technologia i gospodarka. Uważa się bowiem, że cały ten szał życia napędza nasza - galopująca rodzima gospodarka i coraz nowsze, ciągle zmieniające się technologie za którymi trzeba nadążyć, żeby nie wypaść z obiegu. Tylko czy faktycznie tak to jest? Czy nie jest tak przede wszystkim, że sami za tym wszystkim, ślepo gonimy, bo się czegoś ciągle boimy? Boimy się wypaść z rynku, bo konkurencja duża, bo na nasze miejsce setki innych głów czekających na zatrudnienie, boimy się nie być na czasie, bo jak w dzisiejszych czasach można nie obsługiwać najnowszych aplikacji, nie logować się bez przerwy na różnych chatach, forach i grupach, no jak?

      A no można! Ja zawsze byłam, jestem i zapewne już tak zostanie, że będę na bakier z technologiami. Już w szkole informatyka nie była moją mocną stroną, komputer zawsze służył mi do pisania, słuchania muzyki, oglądania niszowych filmów. Internet wykorzystuję do robienia przelewów i  zakupów (namiętnie, nie wiem kiedy ostatnio byłam w jakimś stacjonarnym sklepie, poza spożywczakiem). Na jakieś tam fora od niedawna zaglądam, ale przyznam, że idzie mi to nie udolnie, ale... dobrze mi z tym. I jakimś cudem Ci wszyscy ludzie, którzy mają wiedzieć co u mnie słychać… wiedzą. Dlatego zawsze uważałam, że te wszystkie współczesne rozkminy na temat uciekającego czasu nie będą mnie dotyczyć, a już na pewno nie tak znacząco. No przecież nie marnuję czasu na pisanie ze znajomymi na grupach, nie podglądam życia innych. Moje wydaje mi się na tyle interesujące i pochłaniające, wymagające i ciekawe, że naprawdę nie potrzebuję dodatkowych wrażeń. 

      A jednak uległam, zatraciłam się… w pracy. Jak to mówią, „nie samą pracą człowiek żyje” i „pieniądze szczęścia nie dają”. I zupełnie się z tym zgadzam. Co jednak w sytuacji, gdy praca, którą wykonujemy nie daje nam satysfakcji, także tej finansowej? Gdzie mimo zapewnień, że się nie zatracimy, musimy się podjąć dodatkowego zajęcia, czy nawet zajęć żeby utrzymać rodzinę? Ktoś może powie, że należy w takiej sytuacji zmienić po prostu pracę. Jednak odpowiedzi i nasze wybory nie są tak oczywiste. 

      Ja mam ten komfort, że lubię swoją pracę, a wszelkie „zajęcia dodatkowe”, których się podejmuję, są moją pasją i inwestycją w rozwój osobisty. Dają mi mnóstwo frajdy, satysfakcji i poczucia, że robię coś ważnego i dobrego. Ale się zatraciłam... i doszłam do wniosku, że tym bardziej można zatracić się w pracy… nie kiedy trzeba, bo życiowa sytuacja tego wymusza, ale właśnie wtedy kiedy sprawia nam to przyjemność. Na szczęście doszłam do wniosku, że nic nie jest ważniejsze od przyjaciół, od rodziny. Nie ma nic cenniejszego niż zdrowie najbliższych i dorastanie dzieci, których dookoła jest już całkiem sporo. Bo jedno i drugie przemija… i łapię się właśnie na tym, że nie mam czasu pobawić się z siostrzeńcami, pogadać z przyjaciółką przy kawie, omówić z najbliższymi ich stanu zdrowia, zainteresować się w normalny ludzki sposób bieżącymi sprawami ludzi, którzy są przecież dla mnie ważni, najważniejsi.

        Nie chcę pędzić i pędzić, aż dopędzę do momentu, który będzie dla mnie kryzysowy, przełomowy, kiedy uświadomię sobie, że straciłam coś naprawdę ważnego. W pierwszej kolejności swoją młodość i zdrowie, ale przede wszystkim to co najważniejsze miłość i wsparcie przyjaciół i rodziny, bo na odległość, bądź od przypadku do przypadku nie da się zbudować więzi, trwałych relacji. Dziecko tylko raz w życiu uczy się chodzić, tylko raz idzie po raz pierwszy do przedszkola czy szkoły. Przyjaciele w trudnych momentach potrzebują się wygadać tu i teraz a nie w przyszłym tygodniu, rodzeństwo czy partner potrzebuje wsparcia w tej konkretnej chwili i tej konkretnej sprawie… za miesiąc może być już na wiele rzeczy za późno…

      Oprzytomniałam, że nie chcę rezygnować z siebie, z tego co daje mi radość, ale przede wszystkim nie chcę rezygnować z ważnych osób, chwil i momentów  z mojego życia prywatnego, które tak naprawdę dają mi siłę… Bo co mi z sukcesów zawodowych, którymi nie mam się komu pochwalić i z kim ich świętować, co mi z satysfakcji i wewnętrznej silnej motywacji, kiedy nie potrafię lub nie jestem w stanie zmotywować do dobrych działań moich bliskich... Bo akurat mnie nie ma przy nich.

      Zrozumiałam, że satysfakcjonująca praca to dziś dobro deficytowe, ale w żaden sposób nie może być ucieczką od problemów osobistych, nie może być przykrywką codzienności, albo chwilowych niepowodzeń, bo nie prowadzi to do niczego dobrego. Bo każdy projekt, kontrakt, czy nawet szansa kiedyś się skończą...

 

r_2020   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz